Rozdział 3
Gdyby nie on nie byłabym tym kim jestem.
*Scott*
Zbliżała się godzina 18 i zaraz musieliśmy ruszać na miejsce dzisiejszej "akcji". Była ona doskonale zaplanowana, nie mogło coś pójść nie tak. Wszystko jest zrobione w ten sposób, aby nikt spoza naszego gangu nie dowiedział się o naszych planach. Nikt. Każdy z pewnością poinformowałby JĄ, każdy. Mam nadzieję, że nic nie wie i, że się nic nie dowie, bo wtedy będzie już po mnie. Tak, wiem, że tchórzę, ale jest się naprawdę czego bać. Ona jest niesamowita w tym co robi, a do tego patrząc na jej wiek jest naprawdę za młoda na swoje stanowisko. Jednak ma dziewczyna potencjał. W wieku 18 lat zna ją każdy z naszego fachu, może nie osobiście, ale na pewno o niej słyszał. Jest dla wielu przykładem i autorytetem, ale także w pewnym sensie postrachem...
Kwadrans po osiemnastej wyruszyliśmy czarnym BMW do naszego dzisiejszego celu. Na akcję nie brałem wielu osób, żeby pozostać mniej niezauważalnym, chociaż przyznam, że więcej niż 5 osoby by nam się przydało. Pojechał ze mną Will, Matt, James i Alex- najlepsi. Równo wpół do 19 stanęliśmy pod wielką willą. Czas rozpocząć tą ryzykowną akcję.
-Will i Matt wchodzą ze mną do środka domu, a wy dwaj obstawiacie dom dookoła. Pilnujcie, aby nikt tutaj nie wszedł.-powiedziałem szybko- Gotowi?- zapytałem, a oni skinęli głowami i już ich nie było. Zaczęliśmy wykonywać swoją pracę...
*Dalajlana*
Dochodziło wpół do dziewiętnastej a my już czekałyśmy, schowane za drzewami aż nasi przeciwnicy wysiądą i się rozdzielą. Długo nie musiałyśmy czekać. O równej 18.30 czarne BMW podjechało pod willę zespołu (szczerze mówiąc nawet nie wiem jakiego). Po chwili wysiadło z niego 5 mężczyzn, między innymi Scott- szef i się rozdzielili. Scott, Matt oraz Will (tylko tych znałam) weszli do środka a dwóch pozostałych obstawiało dom.
-Dziewczyny ja wchodzę do środka, a wy zostajecie na zewnątrz i pozbywacie się tych dwóch.- wydałam rozkaz.
-Ale nie możesz iść tak sama. Pomożemy Ci.- odezwała się Layla.
-Nie. Ja wchodzę, a wy zostajecie.- potwierdziłam swój rozkaz.
-Okej. Trzymaj się.- powiedziała Jess, gdy zbliżałam się do drzwi domu.
-Wy też.- odpowiedziałam, po czym się rozdzieliłyśmy. Było nas trzy na pięciu. Ale damy radę. Jesteśmy bardziej wyszkolone niż oni. Pomijając fakt, że jesteśmy kobietami. Wygramy.
-Nie musisz krzyczeć, stoję obok i zapewniam Cię, że mam doskonały słuch.- powiedziałem w pełni opanowany.
-Jak mam nie krzyczeć, skoro jakaś pieprzona gangsta wpie**oliła mi się do domu i przetrzymuje?
-Po pierwsze: trochę szacunku. Po drugie: my was nie przetrzymujemy. Nadal jesteście u siebie, my jedyne nieco zmniejszyliśmy wam swobodę poruszania się.- warknąłem.
-I jeden chuj.
-Jak powiedziałem: szacunek. Więc odzywaj się trochę milej.- upomniałem go, dodając szybko zaraz, widząc, że chciał coś powiedzieć- A teraz posłuchajcie uważnie, bo nie będę dwa razy powtarzał.
-I jeden chuj.
-Jak powiedziałem: szacunek. Więc odzywaj się trochę milej.- upomniał go, dodając szybko- A teraz posłuchajcie uważnie, bo nie będę dwa razy powtarzał. Nie wolno ranić mojej siostry.
-Ale ja nie znam twojej sios...- zaczął TEN głos- Ha.. Hannah?
-Tak, Hannah Sweet. Twoja była dziewczyna, którą rzuciłeś wczoraj dokładnie. I wiesz, jeżeli ona cierpi to sprawca jej cierpienia również. Taka kolej rzeczy. Więc chcąc nie chcąc, ty też musisz. Nie ma wyjątków. Będziesz musiał...- i tu zaczął wyliczać niezbyt pomysłowy Scott konsekwencje dla NIEGO. Było to coś typu: musisz to niej wrócić, robić co ona chce, zrobić z niej gwiazdę itp., bo jak nie to skończy niemiło. Ach, cudaśnie. Myślałam, że na więcej go stać.- Tak jak mówiłem: nie ma wyjątków.- zakończył swój monolog i wtedy wkroczyłam ja:
-Wydaje mi się, że w tym przypadku jednak zrobisz wyjątek.- powiedziałam stanowczym głosem, a wszystkie 8 par oczu zwróciło się ku mnie, patrząc zdziwionym i przerażonym wzrokiem. Każdy tam zgromadzony bał się mnie. Dziwne? Nie wiem.
-Co.. co ty tutaj robisz Dal?- spytał zszokowany Scott.
-O to samo mogę spytać ciebie Blank.- warknęłam.
-Ja tylko odwiedzam swoich przyjaciół.- wybrnął.
-Tak? To bardzo ciekawie wyglądają te twoje odwiedziny.
-No wiesz... każdy woli co innego.
-Tak, tu się zgodzę. Ja na przykład wolę porządek i zasady, a ty najwidoczniej wolisz wpie**alać się komuś w interesy.
-Yyy... tak wyszło.- zająkał się.
-Tak wyszło powiadasz... Tak wyszło. Ciekawe... A co ty na to, żeby tak całkiem przez przypadek wyszło tak, że tegoż otóż przepięknego wieczoru skończyłbyś swój marny żywot.- zaproponowałam.
-Wolałbym nie.
-Wolałabym tak. Przynajmniej nikt nie wpieprzałby się na mój teren.
-Musiałem.
-Nic musiałeś. Nie mogłeś. A jednak złamałeś zasady.
-Tak, ale to był jeden jedyny raz.
-A mam pewność, że drugi raz się to nie powtórzy?
-Yyy.. to ten.. tak.- wydukał w końcu.
-Nie.- odpowiedziałam ostro, przyglądając się mojemu przeciwnikowi, który delikatnie skinął głową, dając tym samym znak swoim kompanom, aby mnie zaatakowali, ale mnie się nie da przechytrzyć. W ułamku sekundy sięgnęłam po pistolety. Jednym celowałam w Scotta, a drugim w Willa i Matta, którzy podążali już w moim kierunku, aby mnie obezwładnić. Co? Myśleli, że jak dziewczyna to się nie umie bić? Myśleli, że jak dziewczyna to nie zabije? Błąd, ogromny błąd.
Wycelowałam w Willa. Nacisnęłam spust. Kula poszybowała w powietrzu trafiając go prosto w rękę. Padł.
Wycelowałam w Matta. Nacisnęłam spust. Kula poszybowała w powietrzu trafiając go prosto w udo. Padł.
Wycelowałam w Scotta. Nacisnęłam spust. Kula poszybowała w powietrzu po torze, który zmieniłam w ostatniej chwili. Trafiłam w okno. Szyba rozprysła się na miliony kawałeczków, przestraszając przy tym cały zespół. Każdy wpatrywał się we mnie ze strachem w oczach, nawet Blank. Mierzyliśmy się ostro wzrokiem. Panowała cisza, którą po chwili przerwał dźwięk nadchodzących dziewczyn. Weszły do środka i nawet one były zszokowane tym co zrobiłam.
-Dal....-zaczęła Layla, ale ja jej przerwałam.
-Transport załatwiony. Przewieźcie ich w odpowiednie miejsce, wszystkich pięciu.- powiedziałam naciskając spust i celując wprost na Blanka, dwa razy pod rząd. Trafiło go. Dostał. Był ranny. To się liczyło. Nie mógł zaatakować ze zranioną nogą i ręką. Dziewczyny po 5 minutach pozbyły się już rannych odwożąc ich tam gdzie ich miejsce. Zostałam sama. Sama z czwórką nieznajomych chłopaków i NIM, winnym całego dzisiejszego zdarzenia.
Gdyby nie on nie byłoby tej dzisiejszej akcji.
Gdyby nie on nikt by nie ucierpiał.
Gdyby nie on nie byłabym tym kim jestem.
Gdyby nie on nie żył by już.
Gdyby mnie wtedy nie zostawił dziś bym ich nie uratowała.
Życie za życie.
Mój przegrany los za jego szczęście.
Mój ciężki grzech za cztery osoby i JEGO.
To wszystko przez NIEGO.
Usiadłam na sofie bacznie przyglądając się całej czwórce. Tylko jego nie zaszczyciłam swoim spojrzeniem. Nie zasługiwał. Konsekwencje.
Nadal siedzieli związani na krzesłach. Nie miałam zamiaru na razie ich oswabadzać Konsekwencje to konsekwencje.
-Dziękuję Ci.- odrzekł nieśmiało blondyn z niebieskimi oczami, ale gdy zobaczył, że na jego słowa się uśmiechnęłam dodał po chwili- Masz śliczne oczy. Są takie podobne do moich.- pozostali z zespołu zwrócili się do niego mrożąc go wzrokiem. Bali się. Bali się mnie. Bali się, że coś mu zrobię. Nie miałam zamiaru ich krzywdzić, jedynie trzymać w takim przekonaniu.- Dziękuję Ci jeszcze raz.- powiedział po chwili przerwy. Wstałam z kanapy i podeszłam bliżej nich zapalając papierosa. Oglądałam ich twarze (oprócz JEGO twarzy) w celu zobaczenia czy nie mają żadnych ran. Nie mieli to dobrze,
-Interesujące... nie macie ran- podsumowałam jego wypowiedź wypuszczając dym prosto na twarz chłopaka z loczkami.- Proszę.-dodałam, spoglądając na blondyna. Wyciągnęłam ku niego rękę i się przedstawiłam:
-Dalajlana.
-Niall.- powiedział wyciągając rękę na tyle ile mógł uśmiechając się przy tym.
-Miło mi Cię poznać.- dodałam poluzowując sznurek, którym był przywiązany do krzesła.
-Mi Ciebie również.
-Jak się masz?- spytałam kucając obok blondaska.
-Głodny jestem.- stwierdził, a na jego słowa usłyszałam ciche szepty, który niosły przesłanie "Nic nie mów. Głupi jesteś. Jeszce Cię zabije.".
-Słyszałam.- powiedziałam odwracając głowę do chłopaka o ciemnych blond włosach i ciemnych oczach.- Co byś zjadł?- zapytałam odwracając głowę do Nialla.
-Hmm, pizzę. Jest w kuchni.- powiedział po dłuższym zastanowieniu się, po czym bez słowa wyszłam z pomieszczenia. Poszłam do kuchni, wzięłam pizzę i wróciłam do salonu. Podeszłam do blondynka podając mu 3 kawałki pizzy.
-Dziękuję. Jesteś wielka.- powiedział zajadając przysmak.
-Proszę.- odpowiedziałam znowu siadając na sofie i bacznie się im przyglądając. Jestem ciekawa ile tak wytrzymają.
-A jak tam u ciebie?- spytał po chwili Niall, gdy kończył już jeść drugi kawałek pizzy.
-Dziewczyny ja wchodzę do środka, a wy zostajecie na zewnątrz i pozbywacie się tych dwóch.- wydałam rozkaz.
-Ale nie możesz iść tak sama. Pomożemy Ci.- odezwała się Layla.
-Nie. Ja wchodzę, a wy zostajecie.- potwierdziłam swój rozkaz.
-Okej. Trzymaj się.- powiedziała Jess, gdy zbliżałam się do drzwi domu.
-Wy też.- odpowiedziałam, po czym się rozdzieliłyśmy. Było nas trzy na pięciu. Ale damy radę. Jesteśmy bardziej wyszkolone niż oni. Pomijając fakt, że jesteśmy kobietami. Wygramy.
*Scott*
Rozdzieliliśmy się. Ja, Will i Matt po cichu weszliśmy do środka. O dziwo drzwi były otwarte. Myślałem, że będziemy musieli się włamywać, ale o dziwo poszło nadzwyczajnie prosto. Na pierwszy rzut oka widać, że mieszka tutaj kilkoro chłopaków. W domu nie było za czysto. Wszędzie się coś walało, ale teraz nie jest to istotne. Oni, a dokładniej on musi ponieść konsekwencje swoich czynów.
Powoli zbliżaliśmy się do pokoju, z którego dobiegały krzyki. Stwierdziłem, że są tam wszyscy, cała piątka. Nie było to trudne. Wystarczyło uważniej się przysłuchać, a dało się rozróżnić bez szczególnego trudu pięć głosów.
Zakradliśmy się tak, że nas nie zauważyli, ani nie usłyszeli, co spowodowane było wysoką głośnością telewizora oraz ich głośnymi rozmowami. A poza tym na pewno nie spodziewali się tego typu "gości". Wręcz idealne warunki do pracy. Nieprawdaż?
Odwróciłem głowę do chłopaków, którzy szli zaraz obok mnie i cicho skinąłem głową, co oznaczało "teraz" i rozpoczęcie cierpień. Złapaliśmy chłopaków tak, aby nie mogli się ruszyć. Will dwóch, Matt też, a ja przygwoździłem Zayn'a (bo wiedziałam tylko jak on wygląda) do krzesła i unieruchomiłem. Nie stawiał sprzeciwu, był zaskoczony. Zgłupiał. Nie wiedział co się dzieje. Pozostała czwórka trochę się szamotała ówcześnie widząc co się dzieje z głównym celem naszej wizyty, ale po chwili chłopaki skutecznie ich obezwładnili, kolejno przywiązując do krzeseł. Teraz nie mieli żadnych szans na ucieczkę czy wezwanie jakiejkolwiek pomocy. Zero. Nic.
-Czego chcecie? Pieniędzy? Dam wam nie ma sprawy, ale nas puśćcie.- wykrzyknął Mulat.
-Nie. Nie przyszliśmy po pieniądze.- odparłem spokojnie.
-To po co?- warknął.
-Po to, abyś poniósł konsekwencje swoich czynów.
-Co?- spytał wściekły i zdezorientowany.
-To co słyszałeś. Konsekwencje.
-Co ty pieprzysz? Jakie konsekwencje?- krzyknął po raz kolejny.
Zakradliśmy się tak, że nas nie zauważyli, ani nie usłyszeli, co spowodowane było wysoką głośnością telewizora oraz ich głośnymi rozmowami. A poza tym na pewno nie spodziewali się tego typu "gości". Wręcz idealne warunki do pracy. Nieprawdaż?
Odwróciłem głowę do chłopaków, którzy szli zaraz obok mnie i cicho skinąłem głową, co oznaczało "teraz" i rozpoczęcie cierpień. Złapaliśmy chłopaków tak, aby nie mogli się ruszyć. Will dwóch, Matt też, a ja przygwoździłem Zayn'a (bo wiedziałam tylko jak on wygląda) do krzesła i unieruchomiłem. Nie stawiał sprzeciwu, był zaskoczony. Zgłupiał. Nie wiedział co się dzieje. Pozostała czwórka trochę się szamotała ówcześnie widząc co się dzieje z głównym celem naszej wizyty, ale po chwili chłopaki skutecznie ich obezwładnili, kolejno przywiązując do krzeseł. Teraz nie mieli żadnych szans na ucieczkę czy wezwanie jakiejkolwiek pomocy. Zero. Nic.
-Czego chcecie? Pieniędzy? Dam wam nie ma sprawy, ale nas puśćcie.- wykrzyknął Mulat.
-Nie. Nie przyszliśmy po pieniądze.- odparłem spokojnie.
-To po co?- warknął.
-Po to, abyś poniósł konsekwencje swoich czynów.
-Co?- spytał wściekły i zdezorientowany.
-To co słyszałeś. Konsekwencje.
-Co ty pieprzysz? Jakie konsekwencje?- krzyknął po raz kolejny.
-Nie musisz krzyczeć, stoję obok i zapewniam Cię, że mam doskonały słuch.- powiedziałem w pełni opanowany.
-Jak mam nie krzyczeć, skoro jakaś pieprzona gangsta wpie**oliła mi się do domu i przetrzymuje?
-Po pierwsze: trochę szacunku. Po drugie: my was nie przetrzymujemy. Nadal jesteście u siebie, my jedyne nieco zmniejszyliśmy wam swobodę poruszania się.- warknąłem.
-I jeden chuj.
-Jak powiedziałem: szacunek. Więc odzywaj się trochę milej.- upomniałem go, dodając szybko zaraz, widząc, że chciał coś powiedzieć- A teraz posłuchajcie uważnie, bo nie będę dwa razy powtarzał.
*Dalajlana*
Weszłam do środka i jak zdążyłam zauważyć Blank rozpoczął już swoją akcję. Ach, co za kretyn. Aż mi go żal. Nie zaplanował tego perfekcyjnie. Stałam i przysłuchiwałam się ich ostrej wymianie zdań. Najwidoczniej jeszcze nie spostrzegli, że tu jestem. To dobrze. Mogłam poznać sedno sprawy. Lubię wiedzieć, co jest przyczyną przykrej sprawy. Uśmiechałam się cwaniacko dopóki nie usłyszałam głosu. Jego głosu. Głosu, który mrozi mi krew w żyłach. Po którym przeszedł mnie dreszcz, a moje myśli powędrowały daleko w przeszłość. To nie może być on, a choćby nawet to nie jest już taki sam. Ja też nie. Jednak po chwili powróciłam do rzeczywistości i w dalszym ciągu przysłuchiwałam się rozmowie, aby wyczuć idealny moment do przerwania akcji. Wysłałam tylko jeszcze krótkiego SMS, którego treść brzmiała "Będziesz potrzebny. Przyjedź jak najszybciej do....[adres]".
-Jak powiedziałem: szacunek. Więc odzywaj się trochę milej.- upomniał go, dodając szybko- A teraz posłuchajcie uważnie, bo nie będę dwa razy powtarzał. Nie wolno ranić mojej siostry.
-Ale ja nie znam twojej sios...- zaczął TEN głos- Ha.. Hannah?
-Tak, Hannah Sweet. Twoja była dziewczyna, którą rzuciłeś wczoraj dokładnie. I wiesz, jeżeli ona cierpi to sprawca jej cierpienia również. Taka kolej rzeczy. Więc chcąc nie chcąc, ty też musisz. Nie ma wyjątków. Będziesz musiał...- i tu zaczął wyliczać niezbyt pomysłowy Scott konsekwencje dla NIEGO. Było to coś typu: musisz to niej wrócić, robić co ona chce, zrobić z niej gwiazdę itp., bo jak nie to skończy niemiło. Ach, cudaśnie. Myślałam, że na więcej go stać.- Tak jak mówiłem: nie ma wyjątków.- zakończył swój monolog i wtedy wkroczyłam ja:
-Wydaje mi się, że w tym przypadku jednak zrobisz wyjątek.- powiedziałam stanowczym głosem, a wszystkie 8 par oczu zwróciło się ku mnie, patrząc zdziwionym i przerażonym wzrokiem. Każdy tam zgromadzony bał się mnie. Dziwne? Nie wiem.
-Co.. co ty tutaj robisz Dal?- spytał zszokowany Scott.
-O to samo mogę spytać ciebie Blank.- warknęłam.
-Ja tylko odwiedzam swoich przyjaciół.- wybrnął.
-Tak? To bardzo ciekawie wyglądają te twoje odwiedziny.
-No wiesz... każdy woli co innego.
-Tak, tu się zgodzę. Ja na przykład wolę porządek i zasady, a ty najwidoczniej wolisz wpie**alać się komuś w interesy.
-Yyy... tak wyszło.- zająkał się.
-Tak wyszło powiadasz... Tak wyszło. Ciekawe... A co ty na to, żeby tak całkiem przez przypadek wyszło tak, że tegoż otóż przepięknego wieczoru skończyłbyś swój marny żywot.- zaproponowałam.
-Wolałbym nie.
-Wolałabym tak. Przynajmniej nikt nie wpieprzałby się na mój teren.
-Musiałem.
-Nic musiałeś. Nie mogłeś. A jednak złamałeś zasady.
-Tak, ale to był jeden jedyny raz.
-A mam pewność, że drugi raz się to nie powtórzy?
-Yyy.. to ten.. tak.- wydukał w końcu.
-Nie.- odpowiedziałam ostro, przyglądając się mojemu przeciwnikowi, który delikatnie skinął głową, dając tym samym znak swoim kompanom, aby mnie zaatakowali, ale mnie się nie da przechytrzyć. W ułamku sekundy sięgnęłam po pistolety. Jednym celowałam w Scotta, a drugim w Willa i Matta, którzy podążali już w moim kierunku, aby mnie obezwładnić. Co? Myśleli, że jak dziewczyna to się nie umie bić? Myśleli, że jak dziewczyna to nie zabije? Błąd, ogromny błąd.
Wycelowałam w Willa. Nacisnęłam spust. Kula poszybowała w powietrzu trafiając go prosto w rękę. Padł.
Wycelowałam w Matta. Nacisnęłam spust. Kula poszybowała w powietrzu trafiając go prosto w udo. Padł.
Wycelowałam w Scotta. Nacisnęłam spust. Kula poszybowała w powietrzu po torze, który zmieniłam w ostatniej chwili. Trafiłam w okno. Szyba rozprysła się na miliony kawałeczków, przestraszając przy tym cały zespół. Każdy wpatrywał się we mnie ze strachem w oczach, nawet Blank. Mierzyliśmy się ostro wzrokiem. Panowała cisza, którą po chwili przerwał dźwięk nadchodzących dziewczyn. Weszły do środka i nawet one były zszokowane tym co zrobiłam.
-Dal....-zaczęła Layla, ale ja jej przerwałam.
-Transport załatwiony. Przewieźcie ich w odpowiednie miejsce, wszystkich pięciu.- powiedziałam naciskając spust i celując wprost na Blanka, dwa razy pod rząd. Trafiło go. Dostał. Był ranny. To się liczyło. Nie mógł zaatakować ze zranioną nogą i ręką. Dziewczyny po 5 minutach pozbyły się już rannych odwożąc ich tam gdzie ich miejsce. Zostałam sama. Sama z czwórką nieznajomych chłopaków i NIM, winnym całego dzisiejszego zdarzenia.
Gdyby nie on nie byłoby tej dzisiejszej akcji.
Gdyby nie on nikt by nie ucierpiał.
Gdyby nie on nie byłabym tym kim jestem.
Gdyby nie on nie żył by już.
Gdyby mnie wtedy nie zostawił dziś bym ich nie uratowała.
Życie za życie.
Mój przegrany los za jego szczęście.
Mój ciężki grzech za cztery osoby i JEGO.
To wszystko przez NIEGO.
Usiadłam na sofie bacznie przyglądając się całej czwórce. Tylko jego nie zaszczyciłam swoim spojrzeniem. Nie zasługiwał. Konsekwencje.
Nadal siedzieli związani na krzesłach. Nie miałam zamiaru na razie ich oswabadzać Konsekwencje to konsekwencje.
-Dziękuję Ci.- odrzekł nieśmiało blondyn z niebieskimi oczami, ale gdy zobaczył, że na jego słowa się uśmiechnęłam dodał po chwili- Masz śliczne oczy. Są takie podobne do moich.- pozostali z zespołu zwrócili się do niego mrożąc go wzrokiem. Bali się. Bali się mnie. Bali się, że coś mu zrobię. Nie miałam zamiaru ich krzywdzić, jedynie trzymać w takim przekonaniu.- Dziękuję Ci jeszcze raz.- powiedział po chwili przerwy. Wstałam z kanapy i podeszłam bliżej nich zapalając papierosa. Oglądałam ich twarze (oprócz JEGO twarzy) w celu zobaczenia czy nie mają żadnych ran. Nie mieli to dobrze,
-Interesujące... nie macie ran- podsumowałam jego wypowiedź wypuszczając dym prosto na twarz chłopaka z loczkami.- Proszę.-dodałam, spoglądając na blondyna. Wyciągnęłam ku niego rękę i się przedstawiłam:
-Dalajlana.
-Niall.- powiedział wyciągając rękę na tyle ile mógł uśmiechając się przy tym.
-Miło mi Cię poznać.- dodałam poluzowując sznurek, którym był przywiązany do krzesła.
-Mi Ciebie również.
-Jak się masz?- spytałam kucając obok blondaska.
-Głodny jestem.- stwierdził, a na jego słowa usłyszałam ciche szepty, który niosły przesłanie "Nic nie mów. Głupi jesteś. Jeszce Cię zabije.".
-Słyszałam.- powiedziałam odwracając głowę do chłopaka o ciemnych blond włosach i ciemnych oczach.- Co byś zjadł?- zapytałam odwracając głowę do Nialla.
-Hmm, pizzę. Jest w kuchni.- powiedział po dłuższym zastanowieniu się, po czym bez słowa wyszłam z pomieszczenia. Poszłam do kuchni, wzięłam pizzę i wróciłam do salonu. Podeszłam do blondynka podając mu 3 kawałki pizzy.
-Dziękuję. Jesteś wielka.- powiedział zajadając przysmak.
-Proszę.- odpowiedziałam znowu siadając na sofie i bacznie się im przyglądając. Jestem ciekawa ile tak wytrzymają.
-A jak tam u ciebie?- spytał po chwili Niall, gdy kończył już jeść drugi kawałek pizzy.
-Dobrze.
Witam was kochani!
Jak się wam podoba rozdział?
Proszę o komentarze. To naprawdę ważne.
Zapraszam na zwiastun.
Cudny :*
OdpowiedzUsuńŚwietny boski. Czekam na kolejny.
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie.
http://all-you-need4.blogspot.com/
Skomentuj, zaobserwuj.
Boski *.*
OdpowiedzUsuńKocham :*
OdpowiedzUsuńKiedy dodasz kolejny ?
Nie wiem jeszcze. Dopiero mam napisany początek. Za jakieś 3 lub 4 dni powinien się pojawić lub mniej. :P
UsuńCudowny rozdział :*
OdpowiedzUsuńDodaj kolejny szybko :*